Karma Frankensteina

Nikt nas nie pytał, czy chcemy być częścią największego eksperymentu żywieniowego w historii. Czy nazwanie ciemnogrodem tych, którzy sprzeciwiają się żywności modyfikowanej genetycznie, a postępowcami tych, którzy promują biotechnologię w rolnictwie, jest słuszne? Co ukrywają koncerny i dlaczego rządy ochoczo dopuszczają uprawy GMO mimo protestu społeczeństw?

Dziś już wiemy — podkreśla dr John B. Fagan, dziekan Wydziału Chemii Uniwersytetu Maharashi w Faifield (Iowa, USA) — stosowanie inżynierii genetycznej w rolnictwie i produkcji żywności ma wpływ nie tylko na środowisko i różnorodność biologiczną, ale także na ludzkie zdrowie. Jak? Po pierwsze, do żywności GM wprowadzane są nowe białka. Może to zmienić w nieprzewidziany sposób metabolizm danego organizmu, czego skutkiem będzie pojawienie się w żywności toksyn lub alergenów. Innym rezultatem może być niewytwarzanie przez zmodyfikowaną genetycznie roślinę niektórych ważnych witamin i innych składników pokarmowych, a więc zubożenie jej wartości. Po drugie, żywność taka może się okazać niebezpieczna z powodu mutacji w DNA. „Szkodliwe wpływy inżynierii genetycznej nie mogą być przewidziane ani skontrolowane” ­— ocenia Fagan. Zgadza się z nim Sue Meyer, szefowa niezależnej grupy naukowej Genewatch: „Modyfikacje genetyczne wcale nie są precyzyjnym, czystym procesem. Są wręcz niechlujne. Naukowcy nie są w stanie kontrolować ilości wprowadzanych genów, kolejności wprowadzania ich do DNA ani tego, gdzie się znajdą”.

Frankenfood — tak w Ameryce zaczęto nazywać modyfikowaną genetycznie żywność.

Narodziny nowej medycyny

„Organizmy genetycznie zmodyfikowane zagrażają zdrowiu człowieka z trzech powodów od dawna znanych ­— mówił w jednym z wywiadów dr Zbigniew Hałat, epidemiolog, były główny inspektor sanitarny, prezes Stowarzyszenia Ochrony Zdrowia Konsumenta. — GMO zagrażają pojawieniem się nowotworów złośliwych, reakcji alergicznych i oporności na antybiotyki”. Wyjaśnia, że by przełamać barierę międzygatunkową i wprowadzić obcy gen do organizmu, używa się agresywnych rakotwórczych wirusów i bakterii. GMO znakuje się markerem oporności na antybiotyki, by za pomocą np. streptomycyny pozbyć się produktów, które nie spełniły oczekiwań inżynierów genetycznych. I tak uzyskuje się organizmy GM oporne na antybiotyk. „Ta oporność jest zaraźliwa! Wypicie jednej szklanki mleka sojowego powoduje zasiedlenie przewodu pokarmowego przez bakterie oporne na antybiotyk, a geny antybiotykooporności zawarte w odchodach ludzi czy zwierząt trafiających do wód podziemnych nie tylko są w tych wodach łatwo wykrywalne, to jeszcze — znajdując nowych gospodarzy — niektóre z nich mogą amplifikować się i w ten sposób niebezpiecznie zanieczyszczać wody podziemne w zasięgu większym niż będące ich źródłem bakterie”. Jeśli zjadając żywność GM, ludzie i zwierzęta uodpornią się na bakterie, to w razie zakażeń nie będzie już ich czym leczyć. Zresztą ten problem obserwuje się od jakiegoś czasu. Dr Hałat uważa, że jesteśmy świadkami narodzin nowej medycyny, która wiąże się nie tylko z odkrywaniem przyczyn znanych od dawna chorób, lecz także z konstruowaniem nowych patogenów, których oddziaływanie jest nie do przewidzenia.

Roundup Ready, czyli gotowi na śmierć

Przed tym właśnie próbował przestrzec amerykański rząd emerytowany profesor Purdue University Don Huber. W liście do sekretarza rolnictwa Toma Vilsacka napisał o odkryciu w modyfikowanych uprawach typu RR (Roundup Ready — odpornych na herbicyd Roundup koncernu Monsanto; 80 proc. upraw soi i kukurydzy jest typu RR) nowego patogenu, nieznanego wcześniej nauce, powodującego rozprzestrzenianie się chorób zarówno u roślin, jak i ssaków, co — jak podkreślił — jest bardzo rzadkie, który może mieć wpływ także na ludzi. Badania potwierdziły obecność patogenu w organizmach zwierząt dotkniętych niepłodnością i poronieniami. Huber, który przez ostatnie 40 lat pracował jako naukowiec w wojskowych agendach przygotowujących kraj na naturalne oraz stworzone przez człowieka zagrożenia natury biologicznej, w tym broń biologiczną, uznał tę sytuację za krytyczną. „To może być zapowiedź koszmaru związanego z inżynierią genetyczną — napisał do Vilsacka — przed którym niektórzy uczeni (w tym moja skromna osoba) ostrzegali przez lata”. Naukowiec domagał się natychmiastowego moratorium na uprawy RR, natomiast Vilsack po otrzymaniu listu ogłosił swoją decyzję zezwalającą na… nieograniczone uprawy genetycznie zmutowanej odmiany alfaalfa. Szokująca decyzja sekretarza rolnictwa będzie bardziej zrozumiała, gdy pod uwagę weźmie się fakt, że wcześniej Vilsack (jako gubernator stanu Iowa) był przewodniczącym Porozumienia Gubernatorów na rzecz Biotechnologii ­— organizacji lobbującej na rzecz GMO i klonowania zwierząt hodowlanych, oraz regularnym pasażerem prywatnych odrzutowców zarządu Monsanto.

Bezpłodni, zdeformowani

Prof. Gilles-Eric Seralini, biolog molekularny z uniwersytetu w Caen, wieloletni ekspert rządu francuskiego w kwestii GMO, w niedawno wyemitowanym w telewizji TVN programie Uwaga! poświęconym modyfikacjom genetycznym powiedział: „Mieliśmy do tej pory cztery prace badawcze dotyczące Roundupu. (…) okazało się, że Roundup w bardzo małym stężeniu, takim, w jakim występuje w GMO, a nawet 800 razy mniejszym, jest w stanie zabijać komórki człowieka w krótkim czasie — dwóch, trzech dni. W jeszcze mniejszym stężeniu Roundup zaburzał system hormonalny, blokując wydzielanie hormonów płciowych w komórkach, jak też samo działanie tych hormonów w komórkach. Co bardzo ważne, hormony te mają kluczowe znaczenie dla płodu ludzkiego — bez nich niemożliwe jest ukształtowanie narządów płciowych noworodka i zdrowych kości”. Seralini dodał, że w ubiegłym roku jego zespół zajmował się rodziną z trójką małych chłopców, z których dwóch urodziło się bez odbytu i bez rozwiniętych narządów płciowych. Jak się okazało, ich ojciec stosował w gospodarstwie rolnym aż 1,3 tony środków ochrony roślin rocznie, w tym 300 kilogramów glifosatu (tzw. aktywny składnik Roundupu).

Francuscy naukowcy doszli do jeszcze jednego wniosku: zagrożenie dla zdrowia niesie nie tylko sam glifosat, ale jego połączenie z tzw. biernymi składnikami: rozpuszczalnikami, konserwantami, środkami powierzchniowo czynnymi itp. Okazuje się bowiem, że zwiększają one toksyczność samego herbicydu. Dodatki o nieujawnionym składzie chemicznym w środkach dostępnych na rynku mogą powodować nawet śmierć przy spryskiwaniu Roundupem upraw soi, kukurydzy czy ogrodów. Naukowcy podejrzewają, że Roundup może być przyczyną problemów z donoszeniem ciąży, deformacji płodu, poronień, niskiej wagi urodzeniowej noworodków. W Argentynie, która jest jednym z największych na świecie producentów soi GMO, eksperci donoszą o epidemii zniekształceń noworodków i występowania nowotworów w tych rejonach kraju, gdzie masowo stosuje się ten herbicyd. Organizacje społeczne skierowały skargę do Sądu Najwyższego Argentyny, w której domagają się czasowego zakazu użycia glifosatu. Jak mówi Seralini, soja i kukurydza GMO to obecnie „gąbki nasączone Roundupem. Logicznym tego skutkiem są zmiany w płodności i reprodukcji”.

Potwierdzają to badania Iriny Ermakovej przeprowadzone w Instytucie Wyższej Aktywności Nerwowej i Neurofizjologii Rosyjskiej Akademii Nauk. U szczurów karmionych soją RR odnotowano wysoką śmiertelność młodych w pierwszej generacji i brak drugiego pokolenia. 40 proc. zwierząt, które przeżyły, było niedorozwiniętych, a 5 proc. miało guzy. Takie same badania przeprowadzono na myszach i chomikach w innych dwóch Instytutach RAN — Biochemii oraz Ekologii i Ewolucji, uzyskując podobne wyniki.

Badania wykonane na zlecenie rządu austriackiego dowiodły tego samego — kukurydza GM obniża płodność i rozregulowuje geny myszy. „W 90 proc. to, co jest prawdą u myszy, sprawdza się u człowieka” — komentuje doc. dr hab. Katarzyna Lisowska, biolog molekularny z Instytutu Onkologii w Gliwicach. Wkrótce po ogłoszeniu tych wyników włoski Narodowy Instytut Badań nad Żywnością i Żywieniem opublikował swój raport, dokumentujący znaczne zaburzenia w systemie odpornościowym młodych i starych myszy karmionych kukurydzą MON810 — tą samą, która niebawem może się oficjalnie pojawić na polskich polach.

Z kolei kanadyjscy naukowcy z Uniwersytetu Sherbooke wykryli we krwi kobiet ciężarnych i noworodków produkty rozpadu herbicydów — kwas 3-MPPA i bakteryjne białko Bt występujące m.in. w kukurydzy MON810. Naukowcy napisali w czasopiśmie „Reproductive Toxicology”, że może to dotyczyć takich problemów jak poronienia, zahamowanie wzrostu wewnątrzmacicznego, niepłodność, endometrioza, nowotwory, a odkryty przez nich fakt „jest krokiem milowym do dalszych prac badawczych w tym obszarze”.

Niepokojące dane napłynęły też z włoskiego szpitala „Giuseppe Garibaldi” z Rosario. Z przeprowadzonych tam badań wynika, że na terenach, gdzie stosuje się opryski chemiczne pod uprawy GMO trzykrotnie wzrosła zachorowalność na nowotwory żołądka i jąder, dwukrotnie na raka trzustki i płuc i aż dziesięciokrotnie na raka wątroby.

Zwierzęta mądrzejsze od ludzi

W roku 1998 farmer Howard Vlieger ze stanu Iowa zebrał ze swych pól kukurydzę naturalną i odmianę Bt. Obydwa rodzaje ziarna podał swoim krowom. Zwierzęta wyjadły tylko kukurydzę naturalną, nie interesując się odmianą Bt. Gary Smith, farmer z Montany, opowiada, że gdy jego sąsiad hodujący modyfikowaną kukurydzę Pioneer wypuszczał bydło, by pasło się na łodygach po zbiorach, zwierzęta nie chciały ich jeść. „Moje krowy wolą kukurydzę zapylaną naturalnie, nie odmiany mieszane, a już zupełnie nie chcą jeść kukurydzy Bt” — mówi Tim Eisenbeis z Południowej Dakoty. W czasopiśmie rolniczym „Acres USA” opisano przypadek, w którym bydło pokonało ogrodzenie i przeszło przez pole kukurydzy RR, aby paść się na odmianie niemodyfikowanej genetycznie. Bill Lashmett, rolnik i biochemik, obserwował kilka eksperymentów prowadzonych w stanie Iowa w latach 1998-99. Do paśnika dopuszczano po 2-3 krowy naraz. Z dwóch koryt — z kukurydzą zwykłą i transegeniczną — wybierały zawsze to z naturalnym ziarnem, cofając się sprzed koryta z Bt. Takie same testy przeprowadzono na świniach z identycznym wynikiem. Podobne reakcje obserwuje się u zwierząt dzikich. Pisarz Steve Sprenkel napisał o stadzie jeleni, które zjadały na polach soję organiczną, ale nie ruszały pola soi RR po drugiej stronie drogi. Tak samo zachowywały się szopy, myszy i wiewiórki, którym rolnicy zostawiali w karmnikach kolby kukurydzy niemodyfikowanej i odmiany Bt.

Gazeta „Washington Post” doniosła, że gryzonie, które chętnie żywią się pomidorami, nie chciały jeść ich modyfikowanej odmiany FlavrSavr. Naukowcy w ramach badań zaczęli więc karmić je na siłę. Kilka szczurów nabawiło się uszkodzeń żołądka, a 7 z 40 zdechło. Pomidory FlavrSavr dopuszczono jednak na rynek amerykański! Podobnie uczyniono w Wielkiej Brytanii z kukurydzą T-25 (nazwa handlowa Chardon LL), mimo że w wyniku eksperymentów laboratoryjnych padło dwa razy więcej kurcząt karmionych tą odmianą niż kukurydzą naturalną. Chardon LL dopuszczono w 2004 roku jako pierwszą na Wyspach uprawę GM.

Nowa epidemia

W marcu 1999 roku brytyjscy naukowcy z York Nutritional Laboratory odkryli, że liczba alergii na soję skoczyła o 50 proc. Przebadali cztery i pół tysiąca osób i znaleźli w ich krwi zwiększone poziomy przeciwciał. Co więcej, soja wykorzystana w badaniach pochodziła z USA, jak większość soi dostępnej na brytyjskim rynku, więc zawierała znaczną ilość odmiany Roundup Ready. Rzecznik laboratorium John Graham oznajmił: „Uważamy, że ten fakt rodzi istotne pytania co do bezpieczeństwa żywności GMO”. Obecnie soję modyfikowaną jemy w wielu produktach spożywczych, nawet o tym nie wiedząc, bo etykiety potrafią milczeć.

W tym samym roku za oceanem wybuchła afera z modyfikowaną kukurydzą StarLink. Setki osób po spożyciu produktów kukurydzianych doznały wstrząsu anafilaktycznego, choć nie były one uczulone na kukurydzę. Okazało się, że winnym jest białko zawarte w kukurydzy StarLink, która wytwarza pestycyd produkowany przez bakterię glebową Bacillus thuringiensis (Bt). Ziarno Bt przeznaczone na paszę dla zwierząt zmieszano z pozostałym ziarnem i tak toksyna Bt znalazła się w produktach mącznych przeznaczonych do spożycia przez ludzi. Wtedy Amerykanie zaczęli po raz pierwszy kwestionować nieszkodliwość żywności GMO. Plany przemysłu biotechnologicznego zostały pokrzyżowane — spadły ceny kukurydzy i jej eksport, bo StarLinkiem skażono w USA 22 proc. ziaren.

Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (FDA) oraz Centrum Kontroli Chorób (CDC) opracowały test alergologiczny, który — mimo krytyki świata naukowego — wykorzystano w badaniach. I ogłoszono triumfalnie, że StarLink nie jest odpowiedzialna za uczulenia. Przemysł biotechnologiczny natychmiast nagłośnił, że żywność GMO jest bezpieczna. Ale test był błędny, co ujawnili najlepsi amerykańscy alergolodzy — doradcy Agencji Ochrony Środowiska (EPA). Największy błąd polegał na tym, że FDA wzięła do badań materiał od… producenta StarLink, firmy Aventis. A ta, stojąc przed perspektywą pozwów sądowych i milionowych strat, nie dostarczyła rządowi próbki białka z kukurydzy StarLink (Cry9C), ale jego substytut pochodzący z bakterii E. coli. Jak podkreślili doradcy EPA, białko z tego samego genu nie musi być zawsze jednakowe w organizmach różnych gatunków. Stąd wyniki badań nie były miarodajne. W końcu kukurydzę StarLink wycofano, ale może ona pozostać w ludzkim łańcuchu pokarmowym już na zawsze, bowiem poprzez zapylenie dostała się do innych odmian kukurydzy.

Michael Hansen z Consumers Union zauważa, że „coraz więcej jest dowodów na to, że różne odmiany endotoksyny Bt, w tym i występującej w kukurydzy, bawełnie i ziemniakach, mogą źle działać na układ odpornościowy, a nawet wywoływać alergie u ludzi”. Hansen powołuje się na badania prowadzone przez EPA, które dowiodły, że pracownicy rolni wystawieni na działanie sprayu Bt cierpieli na podrażnienia skóry, a w ich krwi zwiększyła się ilość immunoglobulin E i G.

W 2004 roku Norweski Instytut Ekologii Genów ogłosił, że kilkadziesiąt osób mieszkających w pobliżu dużego pola kukurydzy Bt na Filipinach doznało objawów zaburzeń oddechowych i trawiennych oraz reakcji skórnej i gorączki podczas pylenia kukurydzy. W próbkach ich krwi stwierdzono reakcję przeciwciał na toksynę Bt. W Indiach u setek robotników stwierdzono reakcje alergiczne na bawełnę Bt, a tysiące owiec zdechły po wypasie na tych polach. Po tym, jak cztery instytuty stwierdziły w niej obecność toksyn, rząd stanu Andhra Pradesh zalecił farmerom, by trzymali swe owce z dala od bawełny Bt. Z kolei jeden z niemieckich raportów doniósł, że 12 krów zdechło na farmie, gdzie uprawiano kukurydzę Bt.

Przemysł biotechnologiczny zapewniał: toksyna Bt jest niszczona podczas trawienia, nie jest aktywna u ssaków, ma historię bezpiecznego stosowania. Rzeczywistość: ludzie reagują na toksynę Bt, Bt nie ulega trawieniu.

Z toksyną Bt związane jest jeszcze jedno zagrożenie. Badania na ssakach doprowadziły naukowców do odkrycia, które dekadę temu wydawało się niemożliwe. W żołądkach zwierząt hodowlanych spożywających kukurydzę Bt jako paszę stwierdzono przepływ materiału genetycznego z komórek kukurydzy do bakterii E. coli obecnej w przewodach pokarmowych tych zwierząt (Duggan i in. 2003). Wniosek: cechy będące przedmiotem modyfikacji genetycznej można przekazać zupełnie obcym organizmom.

Skandal z badaniami

Stowarzyszenie „Friends of the Earth”, które wykryło w USA skażenie żywności kukurydzą StarLink, w swojej analizie napisało: „Klapa StarLink jest przykładem niemalże całkowitej zależności naszych instytucji ustawodawczych od przemysłu żywnościowego i biotechnologicznego, dla którego piszą one prawo. Jeśli jakaś firma chce przesłać naszym instytucjom błędne dane, robi to, nie ponosząc żadnych konsekwencji. Jeśli chce przesłać dane niekompletne, czyni to i nie dostaje żadnej reprymendy. Nie wymaga się od takiej firmy dalszych badań. Jeżeli firma uzna, że szczegółowy opis produktu może jej nie wyjść na dobre, wtedy jego dokładne właściwości pozostają nieznane. Jeżeli firma taka postanowi zignorować uczciwe naukowe standardy badań, po prostu prowadzi badania błędne, zaś ich wyniki uważa za właściwie”.

Jak podkreśla doc. dr hab. Katarzyna Lisowska, „u podstaw legalizacji żywności GMO w USA leży wieloletni umiejętny lobbing, karuzela stanowisk pomiędzy instytucjami rządowymi i Monsanto oraz bezwarunkowe poparcie rządu USA dla biotechnologii”. Bo to niezwykle dochodowa gałąź przemysłu. Błędne (co wykazały niezależne badania) założenie koncernów, że składniki żywności genetycznie modyfikowanej i tradycyjnej są takie same („zasadnicza równoważność”), pozwoliło biotechnologicznym gigantom zrezygnować ze standardowych testów toksykologicznych wymaganych przez ustawę o żywności, lekach i kosmetykach. Konsekwencje? FDA dopuszcza w USA do obrotu żywność GM bez wykonania własnych badań bezpieczeństwa — podstawą jest dokumentacja dostarczona przez producenta (sic!). „To ciekawostka, o której mało kto wie i o której media raczej nie wspominają — dodaje Lisowska. — Skutek: niezorientowany konsument w Europie, w Polsce żyje w przeświadczeniu pełnego bezpieczeństwa GMO, bo przecież certyfikat wydała słynna amerykańska FDA”.

Dr Alexandra Niedzwiecki, szefowa Instytutu Medycyny Komórkowej w Santa Clara w Kalifornii, podkreśla, że „Monsanto, Pioneer i Syngenta zabraniają niezależnym naukowcom używania w badaniach nasion produkowanych przez te firmy. Pod groźbą sądu naukowcy ci nie mają prawa testować nasion w innych warunkach niż specyfikowane w umowie z producentem, porównywać ich z nasionami innych firm, a przede wszystkim badać wpływu tych nasion na środowisko i ich skutki uboczne”. A same firmy, jak dodaje Niedzwiecki, ujawniają tylko te dane, które są im wygodne.

Renomowany toksykolog dr Marc Lappé odkrył, że opublikowane w „Journal of Nutrition” wyniki badań Monsanto dotyczące tzw. zasadniczej równoważności były przekłamane. Praca naukowa miała dowodzić, że skład ziaren soi RR jest taki sam jak w przypadku soi naturalnej. Okazało się, że przemilczano kilka „drobiazgów”: soja GM miała mniejsze wartości odżywcze, a po ugotowaniu wykazywała podwyższony poziom znanego alergenu.

Naukowcy w służbie koncernów tak testują produkty, by uniemożliwić odkrycie ewentualnych zagrożeń. Firma Aventis podgrzewała kukurydzę StarLink cztery razy dłużej niż to dopuszczalne, a dopiero potem szukała w niej nienaruszonych białek. Monsanto karmiła zwierzęta zaledwie jedną dziesiątą białek zawartych w soi GM. Krowom podawała 1/47 rynkowej dawki modyfikowanego genetycznie hormonu wzrostu (rbGH) przed określeniem jego ilości w mleku, a do tego pasteryzowała to mleko 120 razy dłużej niż robią to firmy mleczarskie. By wykazać, że białka z produktów GM są rozkładane w żołądku, badacze Monsanto wykorzystali w tym celu silniejsze kwasy i 1250 razy większe stężenie enzymów trawiennych niż zalecają międzynarodowe standardy badań. Krowy, które chorowały po rbGH, usunięto z raportów badawczych, natomiast do grupy testowej wprowadzono zwierzęta zapłodnione przed badaniami, by wykazać, że hormon ten nie wpływa na ich płodność. Pierwsza modyfikowana genetycznie kukurydza Bt-176, dopuszczona na europejski rynek, była testowana na czterech krowach przez 14 dni — jedna z nich zdechła już po pierwszym tygodniu karmienia GMO. „I co wtedy robią eksperci? Usuwają tę krowę z eksperymentu i dalej kontynuują badania tylko na trzech krowach. To jest niepoważne” — ocenia prof. Seralini.

Gdy Seralini, jako doradca rządu francuskiego, poprosił Komisję Europejską o wyniki testów, na podstawie których wprowadzono GMO do użycia, okazało się, że Monsanto nie chce ujawnić wyników badań krwi szczurów laboratoryjnych karmionych GMO zawierających Roundup. Gdy w końcu administracja rządowa wymusiła ujawnienie tych wyników, było już wiadomo, dlaczego je utajniono — w wątrobie i nerkach badanych zwierząt wykryto objawy toksyczności. Przy okazji wyszło na jaw, że przebadano tylko krew 40 z 400 szczurów biorących udział w testach dopuszczających kukurydzę MON810. Seralini opowiada, jak Monsanto manipuluje badaniami — koncern przeprowadza testy w zbyt krótkim okresie, by dało się wykazać szkodliwość, i bada tylko jeden składnik zamiast wielu i ich wzajemnego wpływu. „Test GMO był wykonywany w okresie jedynie trzech miesięcy. To zbyt krótko, by stwierdzić skutki w postaci chorób przewlekłych takich jak nowotwory, choroby neurologiczne czy hormonalne — w trzy miesiące one się nie rozwiną”. Nic dziwnego, że biotechnolodzy w służbie koncernów tumanią polityków i obywateli, powtarzając swą mantrę, że do tej pory nie wykazano, by żywność GM była szkodliwa dla ludzi. A przecież „nie ma żadnych badań epidemiologicznych, które by potwierdziły tę tezę. Wiadomo za to na pewno, że wraz z wprowadzeniem GMO do żywności amerykańskiej w USA w ciągu ostatnich siedmiu lat podwoiła się liczba chorób powodowanych przez żywność”, napisał Michael Meacher, były brytyjski minister środowiska, w artykule zamieszczonym w 2003 roku przez „The Independent”. Dwa lata temu Amerykańska Środowiskowa Akademia Medyczna wezwała do natychmiastowego moratorium na żywność GM. Lekarze i specjaliści zajmujący się klinicznymi aspektami zdrowia środo­wiskowego stwierdzili, że „żywność genetycznie modyfikowana stanowi poważne ryzyko dla zdrowia związane z toksycznością, alergiami, systemem immunologicznym i rozrodczym oraz ze zdrowiem metabolicznym, fizjologicznym i genetycznym”.

Profesor Seralini mówi: „Nie mam wątpliwości, że za 50 lat nikt nie uwierzy, że w XXI wieku nie potrafiliśmy zrobić testów, podając GMO szczurom laboratoryjnym dłużej niż trzy miesiące. I że w tym samym czasie udało się przekonać 450 milionów mieszkańców Europy, że jest to bezpieczne dla niemowląt, dla osób starszych, dla pacjentów szpitali, dla mężczyzn i kobiet. Po prostu nikt w to nie uwierzy, że byliśmy przekonani o nieszkodliwości czegoś, czego nie przetestowaliśmy”.

Katarzyna Lewkowicz-Siejka

[Ze względu na bardzo obszerne materiały źródłowe bibliografia dostępna jest u autorki artykułu].

źródło: http://znakiczasu.pl/o-tym-sie-mowi/219-karma-frankensteina

O SiegnijPoZdrowie

Stowarzyszenie Promocji Zdrowego Stylu Życia - filia w Poznaniu
Ten wpis został opublikowany w kategorii Ciekawe artykuły i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *